I tak rozpoczyna się moja przygoda z pisaniem ^^
Opowiadaniu nadałam nazwę
NIGHT MELODY
czyli po angielsku nocna melodia (tłumaczenie dla przy głupawych xD)
Opowiada o 14-letniej dziewczynie imieniem Melody, która jest (było o tym wcześniej) czarownicą ^^
Jest to taka jakby część zero, taki wstęp, żeby zobaczyć waszą reakcję. Na razie w trzeciej osobie, później pisać będę oczami Melody.
Wiele rzeczy ma symboliczne znaczenie np. 4 kwietnia do data przyjazdu Mel do mojego domu- naprawdę i w opowiadaniu ^^
Wiele rzeczy ma symboliczne znaczenie np. 4 kwietnia do data przyjazdu Mel do mojego domu- naprawdę i w opowiadaniu ^^
Szczerze, to nie do końca wiem jaka będzie fabuła- idę na żywioł, będę pisać to co wymyślę w trakcie tworzenia posta, ale ogólnie będzie o adoptowanej dziewczynie z sierocińca, której akcja będzie rozgrywać się w Warszawie, trochę na podstawie tego co się dzieje u mnie naprawdę, a trochę wymyślam :D
Strasznie się bałam, zastanawiałam nad publikacją tego, co tu wybazgrałam, ogólnie uważam, że jest słabe, ale warto spróbować, prawda?
NIGHT MELODY
the story begins...
____________________________________
Podkowa Leśna, 19 lutego 2008 rok
Melody zacisnęła powieki. Nie chciała budzić się ze snu. Sen był jedynym sensem jej życia, w dzień, w realnym świecie nikt jej nie potrzebował. Słyszała krzyki na dolnym piętrze domu. Pewnie rodzice się kłócą. Znowu. Miała tego dość chciała się wyrwać z tego koszmaru. Usłyszała spokojny damski głos- to nie była jej matka. To musiał być ktoś obcy. Intruz. Co ona robi w jej domu? Nie chciała jej tutaj. Nie chciała gości. Była nieufna, niespokojna, gdy ktoś się pojawił...
Damski głos mówił: "ona nie może tu zostać..."
Krzyki jej ojca. Jeszcze nigdy nie był tak wściekły.
"Pojechać do sierocińca..."
Dla Melody sens tej rozmowy był już pewny: przyjechała opieka społeczna, żeby ją stąd zabrać...
Kolejne krzyki skwitowane głosem kobiety: "dom to nie tylko jedzenie i coś do spania. To dziecko potrzebuje miłości"
I to chyba była największa prawda, jaką Melody mogła usłyszeć z ust nieznajomej...
__________________________________
Warszawa, 3 kwietnia, 2013 rok
Kolejny ranek. Jeden z tych smutnych, pełnych samotności. Na twardym łóżku siedziała skulona dziewczyna. Chuda i wystraszona. Mimo 14 lat wyglądała na zaledwie niecałe 12. Brązowe, długie włosy spływały po ramionach i zasłaniały twarz. Do jej pokoju wbiegła jej koleżanka, krzycząc: "Melody! Musisz szybko zgłosić się do dyrektorki sierocińca! Ktoś chce cię adoptować!"
Dziewczyna z niedowierzaniem zapytała:
-Kto?
-Nie wiem. Chyba jakaś Chila... Chila Jean, coś takiego.
Melody zabiło serce, od dzisiejszego dnia zależało całe jej życie...
Podkowa Leśna, 19 lutego 2008 rok
Melody zacisnęła powieki. Nie chciała budzić się ze snu. Sen był jedynym sensem jej życia, w dzień, w realnym świecie nikt jej nie potrzebował. Słyszała krzyki na dolnym piętrze domu. Pewnie rodzice się kłócą. Znowu. Miała tego dość chciała się wyrwać z tego koszmaru. Usłyszała spokojny damski głos- to nie była jej matka. To musiał być ktoś obcy. Intruz. Co ona robi w jej domu? Nie chciała jej tutaj. Nie chciała gości. Była nieufna, niespokojna, gdy ktoś się pojawił...
Damski głos mówił: "ona nie może tu zostać..."
Krzyki jej ojca. Jeszcze nigdy nie był tak wściekły.
"Pojechać do sierocińca..."
Dla Melody sens tej rozmowy był już pewny: przyjechała opieka społeczna, żeby ją stąd zabrać...
Kolejne krzyki skwitowane głosem kobiety: "dom to nie tylko jedzenie i coś do spania. To dziecko potrzebuje miłości"
I to chyba była największa prawda, jaką Melody mogła usłyszeć z ust nieznajomej...
__________________________________
Warszawa, 3 kwietnia, 2013 rok
Kolejny ranek. Jeden z tych smutnych, pełnych samotności. Na twardym łóżku siedziała skulona dziewczyna. Chuda i wystraszona. Mimo 14 lat wyglądała na zaledwie niecałe 12. Brązowe, długie włosy spływały po ramionach i zasłaniały twarz. Do jej pokoju wbiegła jej koleżanka, krzycząc: "Melody! Musisz szybko zgłosić się do dyrektorki sierocińca! Ktoś chce cię adoptować!"
Dziewczyna z niedowierzaniem zapytała:
-Kto?
-Nie wiem. Chyba jakaś Chila... Chila Jean, coś takiego.
Melody zabiło serce, od dzisiejszego dnia zależało całe jej życie...
____________________________________________
Warszawa, 4 kwietnia, 2013 rok
Zadzwonił dzwonek do drzwi. Dziewczyna siedząca przy stole natychmiast pobiegła by otworzyć. Miała krótkie, ciemno blond włosy i sino-papuciaste, głęboko osadzone oczy. Drżącą z podniecenia ręką otworzyła drzwi. Za nimi stała pulchna kobieta, ubrana w elegancki granatowy żakiet, białą koszulę, i długą sztruksową spódniczkę.
-Pani chciała adoptować dziecko, tak?- spytała
-Tak, tak- odparła szybko Chila
-Proszę tu podpisać- powiedziała kobieta podstawiając pod nos papier i długopis. Dziewczynie nie trzeba było dwa razy powtarzać. Kilka bazgrołów, zbędne uprzejmości przy pożegnaniu, i już dziecko stało w jej mieszkaniu. Najbardziej zdziwiły ją jej włosy. Powiedziano jej, że będą długie i brązowe, ale nikt nie wspominał, że będą szczeciniaste! Dopiero po chwili dostrzegła jej oczy. Jedno zielone, a drugie... różowe. Spodziewała się, że ukryty będzie w nich przestrach, ale nie. Bardziej upór, chęć walki ze stojącą przed nią dziewczyną. Dziecko wyczuwało w niej intruza, zagrożenie. I wtedy Chila zauważyła, że dziewczynka nie ma ze sobą bagażu. Tylko ściskała coś w bladej ręce. Było małe i złote. Piękny kluczyk. Taki jakim nakręcano zabawki kilkadziesiąt lat temu.
-Cześć, jestem Chila, a ty?-zagadnęła dziewczyna
-Melody- odpowiedział jej zimny lodowy ton wydobywający się z sinych ust dziecka.
Mam nadzieję, że się spodobało ^^
~Chila Jean~